^By SanguisKolejny podmuch gor?cego wiatru niesionego z dna czarcich bram starannie oplut? twarz niczym szczytuj?ca kochanka. Krople potu zmieszanego z brudem znaczy?y twarz podr??nika odzianego w porwany i ub?ocony p?aszcz. Pop?kane, suche wargi bola?y. Szed?, wsparty na starej lasce, spogl?daj?c na pot??ne lite ska?y i czerwone niebo, kt?re raz to raz przeszywa?y b?yskawice. Siarka wypala?a nozdrza. Marco Polo - jeden z najs?ynniejszych podr??nik?w wymiar?w by? na skraju wyczerpania. Oci??a?ym ruchem r?ki chwyci? manierk?, zacz?? b?bni? po niej palcami w nadziei znalezienia chod? kropli wody. Odpowiedzia? mu niezno?ny d?wi?k, jednoznacznie wskazuj?cy na to i? od wielu dni by?a pusta. Nie zastanawiaj?c si?, powl?k? si? dalej w akompaniamencie bulgotu lawy.
(...)
Wtem... jego oczom ukaza? si? pot??ny portal, g?ruj?cy nad okolic? wsparty na dw?ch majestatycznych pos?gach, kt?re ?widrowa?y okolic? swym martwym, diamentowym wzrokiem. Filary, kt?re by?y zaiste wsparciem dla owych kolos?w, by?y pokryte poz?acanymi runami. G?uchy ?wist pola magicznego wwierca? si? w skro? powoduj?c odruchy wymiotne.
K?tem oka dostrzeg? ruch. Stado czart?w ?ledzi?o go od dw?ch, mo?e trzech dni. Marco nie by? pewien. W tym wymiarze nie by?o dnia i nocy tote? szybko straci? rachub?. By? jeno wdzi?czny niebiosom i? ma?e demony nie zaatakowa?y go. Najwyra?niej by? pierwszym cz?owiekiem, kt?rego te ma?e skurczybyki ogl?da?y. Nie maj?c du?ego wyboru z powodu szykuj?cych si? do ataku napastnik?w, powolnym, dostojnym krokiem wszed? w portal. Nagle ?wist w g?owie rozdar? jego my?li, czu?, ?e spada. ?o??dek niezno?nie buntowa? si?, brutalnie uderzy? o ziemi?. Pierwszym co zrobi? by?o puszczenie pawia. Od dawna nie jad?, tote? z jego ust wyp?ywa?a nosz?ca zapach siarki ?mierdz?ca ????. Mimowolnie spostrzeg? ziele?. Wymiotuj?c potar? oparzon? r?k? powierzchni? na kt?rej wyl?dowa?. Jego pop?kane i spieczone wargi przeszed? grymas, co przy ich zdrowym stanie by?oby zapewne u?miechem. "Trawa" - pomy?la?.
Pracki

